Etykiety

2017-08-31

Dzień blogera

Hej Kochani,
Witam Was w kolejnym poście.
Długo mnie nie było, ale o tym wiedzieliście.
Teraz przychodzę do Was z pierwszym świątecznym postem w tym roku.
Dzisiaj mamy Dzień Blogera.
Haha, czyli kogo?
Nie jestem od oceniania czy nadawania ról osobom, ale powiem jak ja to widzę.
Na miano blogera trzeba sobie w pewnym sensie zasłużyć.
Blogerem nie nazwałabym osoby, która napisała jeden, czy dwa posty i porzuciła blog.
Nie jest to także osoba, która na lekcji informatyki dostała pracę do wykonania, która ma na celu prowadzenie bloga.
Prawdziwy bloger pisze kolejne posty, bo to lubi.
Nie jest on do niczego zmuszany.
Podam tutaj rzykład ze swojego życia.
Zakładając bloga nie miałam w głowie ciekawych pomysłów na posty, co można zauważyć czytając moje początkowe wypociny (nie polecam).
Miałam przerwę. Wróciłam.
I tak od trzech lat jestem tu z Wami.
Nie piszę regularnie, w dalszym ciągu moje pomysły nie są bardzo satysfakcjonujące.
Jest jedno ale.
Zawsze nagle wpada mi coś do głowy, co nadaje się do podzielenia z Wami, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Czasami długo mnie tu nie ma, ostatnio jest bardzo mało postów, ale po co pisać pierdoły, skoro można raz na jakiś czas wrzucić coś wartościowszego.
Mój blog jest moim częściowym pamiętnikiem.
Bywa, że piszę pod wpływem emocji. Wtedy wszystko może wydawać się jak po wybuchu bomby.
Mam napady niechęci do pisania.
No i najważniejsze:
Pomimo tego wszystkiego, podczas tworzenia nowych postów tracę poczucie czasu i czuję radość.
I widzę, że Wam to też nie przeszkadza.
Czy dzisiaj świętuję? Tak, bo nikt mi tego nie zabroni.
Pochłonęłam się blogowaniem i mam nadzieję, że szybko się to nie skończy.
A żeby było lepiej, już niedługo pojawi się pierwszy post dotyczący moich wakacji na Majorce.
Zapraszam do czytania.
A wszystkim blogerom życzę wytrwałości i radości z roli blogera.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki

Majorka część 1

Hej Kochani,
Witam Was w pierwszym majorkowym poście.
Wróciłam i troszkę odpoczęłam, więc zabieram się do roboty.
To był naprawdę zaskakujący tydzień i nie wiem od czego zacząć.
Wypadałoby oczywiście od podróży, ale zobaczymy co z tego wyjdzie.
Samolot miał odlecieć o 14:05.
Mimo tego trzeba było być dwie godziny wcześniej na odprawie.
Kolejka po bilety i oddanie bagażu wydawała mi się spora, ale dopiero za mną tak naprawdę się zaczęła.
Potem przeszłam do kontroli wraz z bagażem podręcznym.
Nie mogłam być "skanowana" wraz z pompą insulinową, więc przeszłam kontrolę jak na filmach.
Mam nadzieję, że ludzie za mną mieli jeszcze dużo czasu do odlotów, bo trochę wstrzymałam ruch.
Przez godzinę chodziłam po obszarze bezcłowym, a potem siedziałam przy "bramce" do samolotu.
Po sprawdzeniu biletu przeszłam do autobusu.
Niestety w Polsce nie było w(y)chodzenia przez rękaw do (z) samolotu.
Z autobusu cała gromada ludzi ruszyła w stronę samolotu.
Ja miałam wejść tylnymi drzwiami.
Wszystkich witały miłe stewardessy i jeden steward.
Po znalezieniu miejsca w samolocie czekałam na resztę pasażerów.
Około 14 odbyły się szkolenia dot. zapinania pasów, korzystania z kamizelki i maski.
W końcu samolot zaczął jechać na pas startowy.
Chwilę tam postał i wystartował.
Oderwałam się od ziemi po 27 sekundach.
Wznoszenie trwało prawie 30 minut, a w tym czasie uszy zatkały mi się niezliczoną ilość razy.
Przez deszczową pogodę w Warszawie widoczność była ograniczona, ale zaledwie po kilku minutach widać było już słońce.
Lot trwał prawie 3 godziny.
Leciałam nad Czechami, Austrią (piękne Alpy), Włochami, Minorką i Majorką.
Dlaczego nad Majorką? Bo lotnisko jest na południu wyspy.
Z całego lotu najgorsze było lądowanie, ale to zależy od pilota, czy coś takiego.
Poerwsza różnica na nowej ziemi: brak chmur, brak deszczu, słońce.
Pogoda piękna, a ludzie poubierani w swetry i bluzy hahaha.
Wyjście z samolotu było przez rękaw.
Odszukanie "odbieralni" bagażu zajęł chwilkę, ale i tak moja walizka była prawie na samym końcu.
Następnie trzeva było odszukać kogoś z biura podróży, co też pochłonęł kilka minut.
Jak się okazało, z całego samolotu, do mojego hotelu jedzie tylko 18 osób.
Na miejsce zawiózł nas autobusik i cdn.
Zapraszam już niedługo do kolejnego majorkowego posta, tym razem o hotelu.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki







2017-08-17

Zmiana bloga? To już koniec...

Hej Kochani,
Witam Was w kolejnym poście.
Ostatnio zauważyłam, że jest tu więcej przepisów.
Ale spokojnie, będą też i inne posty.
Mam teraz czas na gotowanie i pieczenie, więc jak wyjdzie mi coś lepiej, to wrzucam to tutaj.
To mój taki sposób na zapamiętanie przepisów.
W kolejnym tygodniu raczej nie pojawi się żaden post z powodu mojego wyjazdu.
Chociaż po dzisiejszym zamachu w Barcelonie jest niepewny.
Otóż miałam (dalej mam) z rodziną lecieć na Majorkę.
Po powrocie mam nadzieję, że zasypię Was zdjęciami i wspomnieniami.
Jeśli się uda, to będę pierwszy raz lecieć samolotem.
A jak u Was zapowiada się końcówka wakacji?
Jeszcze jakieś wycieczki w planach?
Oby pogoda dopisała.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki

2017-08-16

Ciasto biszkoptowe ze śliwkami

Składniki:
  • 5 jajek
  • 1,5 szklanki cukru
  • 2 szklanki mąki
  • ½ łyżeczki proszku do pieczenia
  • Śliwki (bez skórek)

Przygotowanie:

Jajka z cukrem miksować 5 minut, masa musi zwiększyć znacznie swoją objętość.
Dodać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia i miksować do połączenia składników na małych obrotach.
Po wymieszaniu masę wylać na blachę wyłożoną papierem.
Na wierzchu poukładać śliwki lub inne owoce.
Najpierw całość posypać cukrem waniliowym, a potem jeszcze zwykłym.
Piec w temp. 180° przez 39 minut, a po upieczeniu zostawić w wyłączonym piekarniku na 10-15 minut.
Wystarczy już tylko rozkoszować się smakiem.
Ciasto jest bardzo dobre trochę ciepłe, a także prosto z lodówki.

Smacznego :)


2017-08-10

Teoria? Praktyka? A może się poddałam?

Hej Kochani,
Witam Was w kolejnym poście.
Po tytule można przewidzieć, że będzie on znowu o prawie jazdy.
No i to prawda, więc zapraszam.
Jak wiadomo skończyłam teorię. To było w środę (26.07).
W poniedziałek (31.07) zdobyłam z biura numer do mojego instruktora, do którego zadzwoniłam po południu.
Niestety okazał się, że pierwszy wolny termin ma w poniedziałek 14.08.
No i na tym stanęło.
Więc miałam dwa caluśkie tygodnie do pierwszej jazdy.
Z każdym kolejnym dniem myślałam jak już blisko.
Na szczęście dni szybko mijały, szczególnie weekend.
Nadszedł poniedziałek (7.08), miałam nastawiony budzik na 7:45.
Dlaczego? Nie pamiętam.
Moja mama akurat miała na późniejszą godzinę do pracy i wstała tak jak ja.
Jak to zwykle rano, zaraz po wstaniu zrobiłam fryzurkę, żeby włosy mi do wszystkiego nie leciały.
Wpuściłam kota do domu, nakarmiłam i pomiziałam przed snem.
Krzątałam się po domu, żeby mama miała wolną kuchnię, by w spokoju zjeść śniadanie.
Kiedy już poszła się szykować, zrobiłam sobie śniadanie, które powoli zaczęłam jeść. Była godzina 9:03.
I jak już wsadzałam do buzi ostatni kawałek kanapki, usłyszałam wibrację mojego telefonu.
No to pobiegłam z tą kanapką w buzi do pokoju.
I tu niemałe zaskoczenie, dzwonił mój instruktor.
Nie byłam za bardzo świadoma co się dzieje, więc prawdopodobnie wytarłam uwaloną rękę w koszulkę.
I co się okazało jak już odebrałam?
Wypadła jedna osoba i instruktor jest wolny od 10 do 12.
Moja mama już wychodziła, ale usłyszała, że z kimś rozmawiam, więc to sprawdziła.
No i po spojrzeniu na zegarek (9:05) dała mi chwilkę na ubranie się i umycie zębów.
I tak oto w cztery minuty byłam już w samochodzie razem z mamą.
Ahh, jeszcze zaraz po telefonie biegałam po domu i piszczałam ze szczęścia.
Całą drogę byłam podekscytowana i miałam w głwie kilka pytań.
Popełniłam najgorszy błąd: nie spytałam jakim samochodem jeździ.
I po dotarciu na miejsce miałam jeszcze 25 minut (nie wiem dlaczego tak szybko szłam), chodziłam w różne strony, żeby czas jakoś upłynął.
O godzinie 9:54 stanęłam już pod budynkiem szkoły jazdy. I tak stałam i stałam.
Dokładnie przede mną (na parkingu wzdłuż budynku) zatrzymała się czerwona eLka.
W głowie miałam totalne zamieszanie, bo nie wiedziałam, czy to mój samochodzik.
Na szczęście moje wątpliwości szybko zostały rozwiane, kiedy to jakaś dziewczyna do niego wsiadła. Więc ok, czekam dalej.
Podjechały dwie kolejne eLki i dalej pojechały.
A ja tak sobie stałam do 10:04.
Już chciałam przysiąść na małym murku, ale nagle usłyszałam swoje imię.
Okazało się, że to mój instruktor.
Wskazał mi samochód, do którego miałam wsiąść na miejsce pasażera.
No i tu mała ciekawostka: ja nie jeżdżę z przodu. Kiedyś jak jechałam z mamą z przodu, to po prostu zrobiło mi się niedobrze.
No i siedziałam w autku do 10:07, wtedy pojawił się pan K., który wyszedł z budynku.
Początek szkolenia to była teoria w praktyce, czyli nauka o pedałach, światłach, przełącznikach, kierownicy, fotelu, kontrolkach, itd.
Słuchałam bardzo uważnie i obserwowałam co się dzieje.
Po około 40 minutach nauki zostałam zawieziona na jakiś pusty parking przed blokiem. W okolicy puste uliczki, większość jednokierunkowe.
Na tym parkingu przesiadłam się na miejace kierowcy i poustawiałam wszystko jak w pierwszym zadaniu egzaminacyjnym.
Przeszłam także test ze znajomości skrzyni biegów
No i po chwili ruszyłam. Lecz zaraz silnik zgasł.
Ahh, te sprzęgło.
Skręciłam na parkingu w stronę wyjazdu i wjechałam na główną ulicę.
Tam moim zadaniem było jechanie i zatrzymywanie się.
Stopniowo jakoś się to udawało.
Skręcałam w jakieś uliczki w strefie zamieszkania i jeździłam.
W końcu nadszedł czas na wjechanie na główniejszą drogę i pytanie: czy dam radę dojechać pod szkołę.
Postanowiłam, że się uda.
Jakie miałam szczęście, że na rondo mogłam wjechać od razu, potem na skrzyżowaniu miałam pierwszeństwo. Uff.
Podczas mojej pierwszej jazdy były dwie interwencje instruktora, kiedy przejął kierownicę i samochód zgasł mi max. 6 razy.
Ale w zasadzie te interwencje były konieczne, bo ja jestem zielona w parkowaniu i dziwnym manewrze, jakby zawracaniu.
Jak dojechaliśmy na miejsce, byłam lekko zszokowana (głównie faktem, że oboje żyjemy).
Potem jak wracałam autobusem, to obserwowałam kierowcę, który troszkę wariował na drodze.
Ale to co najważniejsze chciałam Wam przekazać, a szczególnie przyszłym kierującym eLkami: zapytajcie chociaż o rejestrację.
A jak wiecie jak wygląda osoba, która będzie Was szkolić to jeszcze lepiej.
Dlaczego? Bo dowiedziałam się, że moja eLka była w naprawie i pan K. jeździł zapasową.
Myślę, że moja kolejna jazda będzie już bardziej odważna, albo chociaż z mniejszą ilością myśli w głowie.
Doświadczeni kierowcy: może macie jakieś rady dla zielonych?
Ważne pytanie: czy te 30 godzin wystarcza?
Wytrwalcom gratuluję, że dotarli aż tutaj.
To by było na tyle.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki