Etykiety

2018-01-13

Booklista, czyli co udało mi się przeczytać w roku 2017

Hej Kochani,
Witam Was w kolejnym poście.
Tak jak zapowiadałam, dzisiaj będzie post o książkach, które przeczytałam w 2017 roku.
Raczej do tego posta nie musicie robić sobie kawy czy herbaty, bo będzie on krótki.
Za to możecie wziąć notatnik/kartkę i zapisać sobie tytuły, bo w środku są sekrety, które są warte odkrycia.
No to zaczynamy:

Agatha Christie - "Dwanaście prac Herkulesa"
Książkę dostałam od przyjaciółki na urodziny.
Doskonale wiedziała, że nie lubiłam czytać książek, a tym bardziej mitologii.
Dlatego na początku odkładałam czytanie tej książki.
Pomimo dużej ilości wolnego czasu - nie sięgnęłam po nią.
Sprawa się rozwiązała, gdy pakowałam się na Majorkę.
Pomyślałam, że jak będę na plaży, to chociaż porobię coś pożytecznego.
Dałam do wyboru dla brata trzy książki, z których wybrał tą.
Wzięłam ją, pomimo iż wolałam dwie pozostałe.
Ale tak sobie pomyślałam, że może będzie jakieś fajne morderstwo lub coś śmiesznego.
Zaczęłam ją czytać nie na plaży, tylko przy basenie.
Na początku jakoś nie szło, ale nie chciałam marnować czasu na siedzenie z telefonem.
Przeczytałam dosłownie kilka stron i koniec.
Kolejnego dnia na plaży przeczytałam kolejne kilka stron.
I myślałam, że to już będzie koniec.
Kolejnego dnia przy basenie znowu przeczytałam kilka stron, ale tym razem już więcej.
I takimi "skokami" doszłam do połowy książki
Dwa dni przed końcem wycieczki ledwo żyłam.
Byłam cała spieczona od słońca i najadłam się lodów na obiad.
Całą rodziną poszliśmy odpocząć.
I wtedy przyszedł mi do głowy genialny pomysł, dzięki któremu ten dzień był najlepszy.
O godzinie 16 wzięłam tę książkę i poszłam do baru.
Dlaczego? Bo tam była klimatyzacja, a mi było ciągle gorąco.
W dodatku bracia w pokoju woleli oglądać telewizję niż dać mi ciszę do czytania.
Cisza... Przecież w barze jest głośno.
Pomyślałam o tym dopiero wtedy, jak zeszłam po schodach.
Usiadłam przy stoliku na samym końcu i zaczęłam czytać.
Wtedy akurat za barem stał "murzynek", który nie puszczał muzyki.
No i tak sobie siedziałam i czytałam.
O 17 przyszedł inny barman, który puszczał muzykę (w sumie jako jedyny).
Ale jakoś mi to szczególnie nie przeszkadzało.
I dalej siedziałam i czytałam.
Dopiero SMS od mojego taty oderwał mnie od książki.
SMS o 19.
To była moja najdłuższa "sesja czytelnicza".
Jednak postanowiłam dokończyć książkę.
I tak około 19:30 mogłam iść na kolację.
Byłam taka szczęśliwa, że udało mi się to przeczytać, że znowu opchałam się lodami.
Co najważniejsze - książka nie jest zła.
Posiada śmieszne fragmenty, m.in. o wrednych Polkach.
Jako że mitologia jest mi obca, to trochę nie rozumiałam tekstu, ale mam nadzieję, że to nie były istotne informacje.
Pierwsza książka o Herkulesie Poirot już za mną.
Kto wie, może niedługo będzie kolejna.

Colleen Hoover - "Maybe Someday"
I tu uwaga!
Tę książkę kupiłam sobie sama.
Zanim przeczytałam poprzednią, co było trochę za szybko.
Coś jakby mi się przestawiło w mózgu i zachęciło do czytania wszystkiego na raz.
Do chwili obecnej jest to moja ulubiona książka.
Wszystko przez jeden mały, ale jakże istotny szczegół, którego Wam nie wyjawię.
Miejcie niespodziankę tak jak ja.
I kiedy te coś wyszło na jaw, popłakałam się i powiedziałam: nieeeee.
Książka może i jest potem przewidywalna, ale i tak nie wiecie co się stanie.
Nawet nie wiem, jak szybko ją przeczytałam.
Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co będzie dalej. Bo o to chyba właśnie chodzi.
W książce są fajnie wkomponowane teksty piosenek: w oryginale (po angielsku) i dodatkowo z tyłu po polsku.
Po zeskanowaniu kodu, który znajduje się na okładce (?) można także wysłuchać tych piosenek i pobawić się w karaoke.
To była pierwsza i na pewno nie ostatnia książka  tej autorki.
Już mam nawet kolejny typ...

Cecelia Ahern - "Love, Rosie"
Jak tylko zobaczyłam tą książke na półce, przypomniał mi się film.
A ja jako początkujący "smakosz" zapragnęłam porównać film z książką.
I takim oto sposobem tą książkę też kupiłam sobie sama.
QAkurat znalazłam wersję kieszonkową, idealną na podróże.
Chociaż teraz jak tak myślę, to książki w normalnej wersji też się nadają na podróże, o ile jest na nie miejsce w bagażu.
Nie mogłam się doczekać, aż zacznę ją czytać.
No i wreszcie się udało. W pociągu.
Nie przeczytałam wtedy bardzo dużo, ale były to śmieszne fragmenty, przez które kilka razy wybuchłam śmiechem.
Za każdym razem jak jechałam pociągiem, miałam książkę ze sobą.
Nie zawsze jednak udawało mi się coś przeczytać, bo tu trzeba się pouczyć, a tu coś przepisać...
Kilka razy czytałam, nadszedł grudzień.
Wszędzie totalny zapiernicz, książka cały czas na parapecie.
Dopiero w czasie świąt pomyślałam, że fajnie by było skończyć ją czytać w tym roku.
I tak usiadłam któregoś dnia i przeczytałam 200 stron. Dla mnie to i tak dużo.
Na deser obejrzałam jeszcze film.
I wiecie co?
Zdecydowanie wolę książkę.
Wiadomo, że zawsze coś się wytnie, ale żeby aż tak pozmieniać informacje!? Nie spodziewałam się.
Dlatego podczas czytania dosłownie co chwila byłam zdziwiona, bo nie kojarzyłam czegoś takiego z filmu.
Jedyne co uważam za lepsze w filmie to końcówka.
Bohaterowie nie musieli czekać kolejnych kilkanaście lat.
Naprawdę szkoda, że film opowiada krótszą historię, która jest dodatkowo streszczeniem.

Właśnie mi się przypomniało, że jeszcze przeczytałam (a także obejrzałam) "Zanim się pojawiłeś".
Aczkolwiek było to w wersji elektronicznej, więc nie wrzucę tego do moich "osiągnięć".
To był bardziej czytelniczy rok niż się spodziewałam.
Dziękuję, że dotrwaliście do końca.
Mam nadzięję, że troszkę zachęciłam Was do zapoznania się z tymi książkami.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz