Etykiety

2016-05-04

Koteł ninja

Hej Kochani,
Witam Was serdecznie w ten piękny, słoneczny poranek.
Dzisiaj przychodzę z pewną historią.
Dotyczyć będzie mojego kotka.
Otóż 1 maja wyszedł na podwórko około 18.
Dobra, został wypuszczony.
Wołaliśmy go na noc do domu, ale nigdzie go nie było.
Pomyśleliśmy, że wszedł do jakiejś szopy (lub do garażu) i ktoś go tam zamknął.
2 maja około 12 rodzice wybrali się nad jezioro.
Szukaliśmy go do tamtej pory.
Wychodziłam nawet z jego miską na jedzenie i stukałam w nią.
Mój tata dokładnie sprawdził garaż i samochód.
Nie było nigdzie.
Po wyjeździe, co jakiś czas wychodziłam na podwórko i wołałam kota.
Znowu nastała ciemność spowodowana zajściem Słońca.
Kot nie wrócił na kolejną noc.
To była masakra.
Nastał 3 maja, czyli wczorajszy dzień.
Od rana wołałam kota.
Już tylko ja wierzyłam w to, że on jeszcze żyje.
Około 19 przyjechali rodzice.
Cały dzień myślałam o spacerze, jakby kot się gdzieś daleko zgubił.
Czekałam tylko na tate, bo sama bym nie poszła.
Po ich przyjeździe przedstawiliśmy swoje wersje dotyczące kota.
Wyglądały one tak:
  • Mama - leży zabity w rowie lub sąsiad go zabił (dziwna historia)
  • Tata - ktoś zamknął go w szopie/garażu
  • Konrad (starszy brat) - nie ma i nie będzie
  • Ja - zagubił się gdzieś i nie wie jak wrócić
  • Hubert (młodszy brat) - nikt dokładnie tego nie wie

Wizje nie były najradośniejsze, co widzicie sami.
O 19:45 zrobiłam sobie kanapkę i spytałam taty, czy pójdziemy na spacer w poszukiwaniu kota.
Nadal uważałam, że moja wersja jest najprawdopodobniejsza.
O 19:48 zjadłam i zaczęliśmy się zbierać powoli.
Wyszliśmy z Depeszem około 19:56.
Ustaliliśmy trasę i zaczęliśmy iść rozmawiająć o kociaku.
Nagle, 20 metrów od domu, usłyszeliśmy miałkanie.
Chwila zastanowienia... i bum, to nasz Koteł.
Zaczęliśmy miałkać na ulicy, żeby nie stracić kontaktu.
Weszliśmy na opuszczoną działkę z której było słychać ciche miał miał.
Leżały tak kupki gałęzi, więc pomyśleliśmy, że się w nie zaplątał.
Ale minęliśmy jedną kupkę i miał miał było już z innej strony.
Nagle spojrzeliśmy do góry, a na brzozie wisiał Koteł.
Na brzozie, a dokładniej na 8m wysokości.
Tata poszedł z psem po drabinę.
Ja czekałam pod drzewem i miałkałam razem z kotem.
Jako, że byłam około 60 metrów od domu, to słyszałam jak moja mama mówiła: 
a zrobiłeś zdjęcie?
Po chwili zobaczyłam, jak idzie tata z drabiną i moi bracia.
Rozstawili drabinę na maximum zasięgu i Konrad wszedł na nią.
Stojąc na 20 "szczebelku" jedno dosięgnął kota.
Nie chciał zejść, był przewieszony przez gałąź.
Daliśmy mu się oswoić i Konrad zabrał go.
Schodził bardzo powoli, bo Koteł wbijał mu się w nogi.
Przejęłam kota i poszliśmy do domu.
Był bardzo zimny.
Wyglądał jak trup.
Po wejściu do domu nie chciał się ode mnie odczepić.
Zaniosłam go do miski i zaczął jeść.
Nie jest wykluczone to, że był na tym drzewie przez cały czas, czyli 50 godzin.
Chociaż przy zdejmowaniu go z drzewa Konrad zauważył wygryzioną korę.
Musiał coś przecież Koteł jeść.
Po zjedzeniu karmy i serc wyczyścił sobie łapki i wskoczył na moje łóżko.
Próbował zasnąć.
Ja w tym czasie się umyłam.
Chciało mi się spać, ale nie mogłam, bo kot leżał w połowie łóżka.
Nagle zeskoczył i poszedł się napić.
Z chodzeniem miał lekki problem, tylne łapki były obolałe i zdrętwiałe.
Po wypiciu wody znowu udał się do mojego pokoju.
Wskoczył na łóżko, ale zanim się położył, ja szybko wsunęłam się pod kołdrę.
Położył się na środku łóżka głową na moim kolanie.
Przez to miałam utrudnione zaśnięcie.
Wtulił się i zasnęliśmy.
O 6 zbudziło mnie krótkie miał, więc zawołałam kota.
Szybko przyszedł i wskoczył na mój brzuch.
Od tej pory nie mogłam już zasnąć, bo kot napierał na mój pęcherz.
Ciągle się wtulał w kołdrę leżąc na moim brzuchu.
Wsadził mi nawet swój nosek do mojego.
Mogłam wstać dopiero o 7:30, kiedy kot zszedł, bo wstała mama.
O 9 tata wypuścił go na podwórko na około pół godzinki, bo miałczał pod drzwiami.
Po powrocie go zważyłam.
Najwięcej ważył już 3140, a dzisiaj 2930.
Trzeba go znowu dużo karmić, bo prawdziwy kot, to kot-grubasek.
Teraz nie ma już tego tłuszczyku, który przy siadaniu rozlewał się na boki.
To co teraz robi, to śpi.
A jak wyglądał zaraz po powrocie, możecie zobaczyć na zdjęciu pod tekstem.
Teraz nie dziwi mnie, że w filmach strażacy ściągają koty z drzew.
Kiedyś się z tego śmiałam.
Jeżeli zgubi Wam się kiedyś kot, sprawdźcie na wysokim drzewie.
Takiego długiego posta już dawno nie było, więc mam nadzieję, że się Wam podoba.
Życzę miłego dnia.
Pozdrawiam
Nicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz